s t r o n a   o   n a d z i e i












Myślanki na bezrobociu




1.
Niedługo przed Bożym Narodzeniem mój znajomy został nagle zwolniony z pracy. Mieszka w średniej wielkości mieście, wykonuje rzadki zawód i oczywiste było, że znalezienie nowej posady nie będzie łatwe. Ma rodzinę — i chociaż jego żona zarabia dość przyzwoicie, wesoło nie jest.

Kiedy po trzech miesiącach okazało się, że nadal nie może nic znaleźć, zaproponowaliśmy, że załatwimy mu pracę w szkole. Jest artystą i mógłby poprowadzić zajęcia ze sztuki czy coś podobnego. Byłoby to chociaż trochę zbliżone do tego, co robił dotychczas. Jednak mimo braku innych propozycji odmówił. Był wzruszony, ale jak powiedział, „nie będzie robił czegoś, co nie jest tym, co naprawdę chce robić, tylko dla pieniędzy. Raczej zajmie się czymś zupełnie innym”.

Zezłościłam się. Co za głupi i nieodpowiedzialny facet. I ja, i moi znajomi od lat zużywamy znaczną część życia na robienie dla pieniędzy najróżniejszych rzeczy, które wcale nie są tym, co chcielibyśmy robić. I żadne z nas nie mogłoby sobie pozwolić na odrzucanie ofert po trzech miesiącach bezrobocia. Na to, co naprawdę nas interesuje, wyrywamy z trudem nieliczne godziny.


2.
Kiedy trochę ochłonęłam, uświadomiłam sobie jednak, że filozofia mojego znajomego nie jest wcale taka bezsensowna. W gruncie rzeczy chyba jest on szczęśliwszy niż ja. Ma sprecyzowany pogląd na to, kim chce być i co chce robić w życiu, i dość odwagi i siły ducha, by nie zajmować się tym, co go od tego celu oddala. Moja złość na niego wynikała faktycznie z zazdrości. Też bym chciała nie wykonywać mojej pracy, tylko nie stać mnie na to. I zazdroszczę mu, że ma taką możliwość; że pozwala sobie na wolność.

W tym momencie pojawiła się cała gama frustrujących emocji: niemoc, bezsens, poczucie krzywdy, złość na życie, na męża i na siebie samą. Od dawna mam odczucie, że haruję jak wół i niewiele z tego wynika, zajmuję się wszystkim, tylko nie tym, co sprawia mi przyjemność, jestem coraz starsza, a życie przecieka mi między palcami. Sprawy ważne wciąż przegrywają z pilnymi, a obiecywany wolny czas na zainteresowania i samorealizację nigdy nie nadchodzi. Pozostaje poczucie bałaganu, zniewolenia i niespełnienia. A za tym idzie niezadowolenie z życia, apatia i depresja.


3.
Po pewnym czasie dołowania się przyszła następna faza. Podjęłam decyzję, że tym razem spróbuję coś zmienić. Wiedziałam, że nie stać mnie ani finansowo, ani mentalnie na przyjęcie postawy mego znajomego, ale mogłam zacząć się zastanawiać, jak chociaż odrobinę wprowadzić w moje życie trochę jego szaleństwa. Wykorzystam tę sytuację, by się czegoś nauczyć. Nawet niewielkie modyfikacje przynoszą ulgę. Postanowiłam więc poszukać jakichkolwiek drobnych zmian, których wprowadzenie mogłoby poprawić mój komfort życia.

Psycholodzy radzą szukać stałych wzorców postępowania i ich przyczyn. Dlaczego pakuję się w podobne, toksyczne układy zawodowe, chociaż „tym razem” zamierzam już być twarda i bronić swoich interesów? Dlaczego nie potrafię realizować celów i postanowień? Dlaczego łapię przypadkowe roboty, nie potrafię odrzucać zleceń, nawet jeśli chwilowo starcza mi pieniędzy? Dlaczego mój znajomy umie zachować odrobinę beztroski, a jednocześnie trwać przy planach życiowych, a ja nie?


4.
Zaczęłam od zastanawiania się nad modnym zagadnieniem konsumpcjonizmu. Wiadomo: komercjalizacja życia, zwłaszcza w stolicy, rozdęte potrzeby i tak dalej. Wielu ludzi pracuje od rana do nocy, bo musi „wszystko” mieć. Za wysoki standard życia trzeba płacić. Czy moje zachowanie wynika z zakażenia konsumpcjonizmem? Na prowincji — a mój znajomy mieszka na prowincji — gonitwa za dobrami materialnymi jest mniej obecna. Powinnam więc się zastanowić, czy na pewno potrzebuję tych wszystkich pieniędzy, o których myślę, że ich potrzebuję.

Po namyśle stwierdziłam, że raczej tak. Już obcięliśmy wszelkie niekonieczne wydatki i przyjemności, i dalsze ograniczanie ich grozi deprywacją i popadnięciem w syndrom bezrobotnego. Wykryłam za to problem nawykowego zarabiania na zapas. Ponieważ przez wiele lat żyłam w trudnych warunkach materialnych, mam w sobie zakorzeniony, ukryty lęk przed ich powrotem. W efekcie nie potrafię zapanować nad odruchem łapania każdej propozycji zarobku, nawet z uszczerbkiem dla innych ważnych dla mnie wartości. Jest to podobne zjawisko jak w przypadku ludzi, którzy do końca życia kompulsywnie gromadzili jedzenie wskutek wielkiego głodu w czasie wojny. Ten lęk wymaga przepracowania.


5.
Kolejny problem, jaki odkryłam, dotyczył faktu, że tak naprawdę nie wiem, czego chcę. U dorosłych dzieci alkoholików jest to typowy problem. Nie mam określonej wizji, strategii życia. Dlatego gdy pojawia się jakaś nowa propozycja, nie wiem, czy mam się w tę sprawę angażować, nie zastanawiam się, czy przybliży mnie do mojego życiowego celu, czy nie. Drugie zadanie domowe dotyczy zatem ustalenia, kim chcę być w przyszłości, za dziesięć czy dwadzieścia lat. Nigdy wcześniej nad tym nie myślałam. Miałam nagłe pomysły — „objawienia” i „wizje życia”, które po jakimś czasie mi się nudziły albo upadały, nie wytrzymując konfrontacji z rzeczywistością, ale nigdy swego życia nie PLANOWAŁAM. Nie robiłam analizy zasobów, możliwości, zainteresowań ani do niczego nie DĄŻYŁAM.


6.
Następnie przyznałam się sama przed sobą, że gdy pojawiają się jakiekolwiek stałe zajęcia, zaczynam czuć się zniewolona i to, co dawniej lubiłam, przestaje sprawiać mi przyjemność. Każde trwalsze zobowiązanie zamienia się w wiszący nad głową miecz Damoklesa. Nie jestem w stanie wytrwać w biurze, na etacie, chociaż mogłoby mi to zapewnić wytęsknioną stabilizację finansową. Na samo wyobrażenie, że dokładnie wiem, co będę robić w przyszły czwartek o czternastej, a także w następny i kolejny, zaczyna mnie mdlić. Myśl, że nie będę mogła w dowolnej chwili na przykład dokądś wyjechać, jeśli pojawi się taki pomysł, wywołuje we mnie klaustrofobiczną panikę. Stwierdziłam samokrytycznie, że jedyny sposób, w jaki na razie potrafię funkcjonować, to brak jakiegokolwiek przymusu, skakanie z kwiatka na kwiatek. I mój życiowy plan musi to uwzględniać.

Niezłym rozwiązaniem jest praca w trybie projektowym: wykonuję przez określony czas określone zlecenie, kończę, odsyłam, jestem wolnym człowiekiem.


7.
System projektowy jest dla mnie dobry również dlatego, że każde zlecenie jest trochę inne, a mnie bardzo szybko nuży monotonia. Wiem, dlaczego tak się dzieje: naukowcy stwierdzili, że poziom kortyzolu (hormonu strachu) we krwi ludzi, którzy wychowywali się w rodzinach alkoholowych, jest podobnie wysoki jak u pilotów myśliwców w czasie wojny. Organizm przyzwyczaił się do niego i żąda swojej dawki stresu. Nie potrafię się zatrzymać. Zajmuję się wieloma rzeczami na zmianę, na wszystkim znam się trochę, ale na niczym porządnie, i ciągle zaczynam robić nowe rzeczy, zanim skończę stare. W tych warunkach praca zawodowa jest niemal jedynym elementem, jaki (z konieczności) zapewnia mi stabilizację, której mi zarazem cały czas brakuje. Jednocześnie czuję się nią zniewolona i przymuszana. Uznałam, że na razie nie znalazłam żadnego rozwiązania tego problemu poza zaakceptowaniem, że mam problem.


8.
Następnie zauważyłam, że angażuje mnie jedynie samo zdobywanie, a gdy już coś mam, bardzo szybko przestaje mnie to cieszyć. To też jest zjawisko typowe dla DDA — muszę stale przezwyciężać brak, niemożność. Jak w anegdocie o socjalizmie: jest to ustrój, w którym ciągle walczy się z trudnościami, jakie nie występują w żadnym innym ustroju.

Myślałam dalej i wykryłam, że gdy MUSZĘ coś robić, to natychmiast przestaję to lubić, choćby nawet wcześniej bardzo mnie to interesowało. Okazuje się to na przykład, gdy zaczynam jakieś studia czy kursy albo podejmuję się napisać tekst. Postanowiłam zatem, że skoro tak mi to szkodzi, nie będę podejmować żadnych zobowiązań, które nie są absolutnie konieczne — choćby mnie nie wiem jak korciło. A jeśli przestanę lubić jakieś zajęcia, to po prostu przestanę na nie chodzić. I nie będę się, jak do tej pory, przejmować utratą wpłaconych pieniędzy ani opinią osoby niestałej. Moje dobre samopoczucie jest dla mnie ważniejsze.


9.
Ostatnim problemem do rozwiązania, jaki pojawił się w wyniku tych myślanek, było nadmierne poczucie odpowiedzialności. Stale przyjmowałam znacznie większy zakres odpowiedzialności za finansowanie domu niż mój mąż. Jestem Bohaterem Rodzinnym, więc działam na zasadzie, że naprawiam za ludzi ich upustki. Ktoś musi być odpowiedzialny — lecz dziwnym trafem tym kimś zawsze jestem ja. Owszem, proszę i proszę, żeby wykonali swoje zadania, ale gdy pojawia się kryzys, pękam jako pierwsza i ratuję sytuację. Zatem mimo woli uczę moich bliskich, że nie muszą się niczym specjalnie przejmować. Jeśli będzie brakować pieniędzy na rachunki — to je zarobię, choćbym miała się zarżnąć.

Z nadmiernym poczuciem odpowiedzialności walczę od lat i sytuacja poprawiła się tylko trochę. Wiedziałam więc, że nie mogę liczyć na zmianę jakościową. Postanowiłam, że za sukces uznam każdy, choćby drobny wypadek, w którym zachowam się odmiennie od tradycyjnego wzorca.


10.
Trzy miesiące po moim znajomym ja też nagle straciłam pracę. Dowiedziałam się o tym przypadkowo, z dnia na dzień. Było to tak absurdalne, że przez kilka dni szokowałam ludzi, bo gdy opowiadałam o tym, śmiałam się i chichotałam. Dopiero później dopadł mnie lęk o przyszłość. Ale po zaskakująco krótkim czasie minął, a zaczęły mnie zalewać kolejne fale ulgi. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo nienawidziłam swojej pracy. Od lat to wypierałam, bo strach przed brakiem pieniędzy, przed szukaniem innego klienta, innej specjalności był silniejszy.

Postanowiłam, że spróbuję potraktować utratę pracy jako wyzwanie. Mogę omijać stare koleiny i starać się naśladować postawę mego znajomego. Jakoś daje sobie radę, otrzymuje pierwsze zlecenia umożliwiające pracę w zawodzie.


11.
Nowy sposób myślenia ćwiczę od trzech miesięcy. Pilnuję się, żeby nie wracać do starych zachowań, lecz jeśli mi się nie udaje, nie truję się poczuciem winy. Niekiedy dostaję zlecenia, jednak zarabiam połowę tego, co poprzednio. Mimo to nie zrezygnowałam z zajęć muzycznych i plastycznych. Mam marzenie, że za jakiś czas będę zarabiać śpiewaniem i malowaniem ikon. Pracuję wreszcie nad doktoratem, który leżał zawalony od dwóch lat, i doprowadzam do porządku ogród. Mąż wystarał się o podwyżkę, a nawet załatwił jakieś drobne fuchy. Bardzo pilnujemy, żeby nie wpaść w syndrom bezrobotnego, więc pozwalamy sobie na różne przyjemności, jeśli nie są zbyt kosztowne — zwłaszcza wyjazdy i wycieczki, bo przez ostatnie lata oboje zaniedbaliśmy odpoczynek i rozwój. Przez lato damy sobie radę, a potem może pojawią się jakieś propozycje. W ramach „nowego życia” staram się myśleć o przyszłości z nadzieją.



Maj 2011





Jeśli masz ochotę skontaktować się ze mną w sprawie tego tekstu lub jakiejkolwiek innej, napisz na adres: nadzieja@nadzieja.webd.pl