s t r o n a   o   n a d z i e i












Obywatelu, zrób sobie dobrze sam




Mam swoją ulubioną mszę. Jest ona odprawiana wieczorem, kiedy w ogromnym, gotyckim kościele jest całkiem ciemno, a jedynym jasno oświetlonym punktem jest ołtarz. Zaczyna się od uroczystej procesji przez cały kościół, ewangeliarz jest wysoko podnoszony i okazywany ludowi, i obficie używa się kadzidła. Jest też wiele innych zwyczajów i obrzędów, które od dwudziestu lat stanowią o wyjątkowości tej mszy. Jest ona zasadniczo przeznaczona dla młodzieży, ale ma swoją stałą, zdumiewająco różnorodną „publiczność” — od dziwacznie poubieranych młodzieńców z dredami i kolczykami, przez nonszalanckich studentów uczelni artystycznych i podstarzałych intelektualistów w nieśmiertelnych dżinsach aż po moherowe berety. Ludzie na tej mszy siadają zawsze na tych samych miejscach i czują się jak u siebie w domu, a księża ją odprawiający pozwalają sobie na znacznie swobodniejsze zachowanie, niż jest normalnie w zwyczaju. Wszystko to jest dla mnie bliskie i moje, i kiedy przez jakiś czas nie mogę w tej mszy uczestniczyć, to naprawdę za nią tęsknię.

Kiedy opowiadałam o tym niedawno moim znajomym, spotkałam się z reakcją, która zupełnie mnie zaskoczyła. „No dobra, nie tłumacz się. Chcę, chcę, chcę... — to wszystko wyjaśnia” — wycedziła jedna z tych osób, podczas gdy druga poinformowała: „A Pan Jezus i tak wszędzie ten sam...”.


Model fałszywego altruizmu

Opowiadam o tym wydarzeniu, ponieważ ilustruje ono często nie dostrzegany fakt, że człowiek oprócz potrzeb fizjologicznych ma również potrzeby psychiczne i duchowe i że ich zaspokajanie — także tych psychicznych i duchowych, a nie tylko fizjologicznych — jest koniecznym warunkiem prawidłowego rozwoju.

Osoba, która po prostu dba o swoje potrzeby, a od czasu do czasu chce sobie sprawić jakąś przyjemność, często spotyka się z zarzutem, że pieści się ze sobą i pobłaża swoim zachciankom, ewentualnie, że jest egocentrykiem, który kręci się w kółko wokół siebie, albo jeszcze gorzej — że jest egoistą, który wszystko chce dla siebie, zamiast służyć innym ludziom. Dbałość o potrzeby własne i innych osób jest sobie przeciwstawiana zgodnie ze znanym pytaniem „Czy należy myć ręce czy nogi?”.

Myślę, że wynika to z powszechnego obowiązywania wzorca, który nazwałabym modelem fałszywego altruizmu. Nakazuje on rezygnować z wszelkich swoich potrzeb i spełniać cudze. I mimo że dzięki rozwojowi nauk psychologicznych wiadomo, że wzorzec ten jest po prostu nieprawdziwy i szkodliwy, to ogromna większość osób czuje się moralnie zobowiązana do zachowywania go. Może się nawet zdarzyć, że niektóre osoby czują się z tym nieszczęśliwe — ale wyrzuty sumienia są silniejsze.

Dotyczy to zwłaszcza kobiet. Wchodzą one gładko w rolę matki–Polki, która od rana do nocy obsługuje całą rodzinę i nigdy nie ma czasu na odpoczynek ani pieniędzy na swoje wydatki, bo potrzeby innych członków rodziny są zawsze dla niej ważniejsze od jej własnych. Pozornie wydaje się, że nie ma nic piękniejszego niż jej poświęcenie dla rodziny; tymczasem po latach najczęściej jest ona wypaloną, zgorzkniałą i toksyczną osobą, która czuje się skrzywdzona przez „niewdzięczną” rodzinę, nie mogącą znieść jej frustracji i ciągłych utyskiwań.

Wpajanie tego wzorca zaczyna się już w dzieciństwie, kiedy mama tłumaczy swojemu dziecku, że powinno oddawać swoją ulubioną zabawkę siostrzyczce czy braciszkowi (który być może wcale nie chce się nią bawić, bo lubi inne zabawki), a podczas obiadu rezygnuje ze swojego kawałka mięsa, bo mąż chce dokładkę. Zdarzało mi się nawet być świadkiem sytuacji, kiedy obie osoby jadły to, czego nie lubią, bo każda z nich czuła się zobowiązana do oddania smaczniejszej w swoim pojęciu potrawy tej drugiej.


Miłuj bliźniego swego jak siebie samego

Osoby postępujące zgodnie z modelem fałszywego altruizmu często uzasadniają to motywami religijnymi — uważają, że wymaga tego wiara chrześcijańska (niestety nie da się ukryć, że wielu księży utwierdza je w tym przekonaniu...). Pozornie wydaje się, że jest to prawda; w Ewangeliach można znaleźć wiele fragmentów, w których Pan Jezus nakazuje nadstawiać bijącemu drugi policzek, oddawać płaszcz temu, kto chce zabrać tylko szatę, i tak dalej.

Jednak podstawowa zasada wykładania Pisma Świętego mówi, że trzeba je interpretować w całości. A jeśli przyjrzymy się dokładnie postępowaniu Pana Jezusa, to odkryjemy, że lubił także jeść, pić i się bawić — wrogowie zarzucali Mu: „Oto żarłok i pijak”, a na weselu w Kanie Galilejskiej „zorganizował” dodatkowe kilkaset litrów wina. Kiedy Go zapytano, dlaczego jego uczniowie nie poszczą, odpowiedział: „Czy goście weselni mogą się smucić, dopóki pan młody jest z nimi?”; wiadomo też, że miał bliskich przyjaciół, którzy wyprawiali dla niego uczty — Marię, Martę i Łazarza.

Kiedy podczas przesłuchania u arcykapłana jeden z jego sług uderzył Go w twarz, to nie nadstawił drugiego policzka, tylko powiedział: „Jeżeli źle powiedziałem, udowodnij, co było złego. A jeżeli dobrze, to dlaczego Mnie bijesz?”. A gdy polecił zajmować na uczcie (znowu na uczcie!) ostatnie miejsce, a nie pierwsze, to uzasadnił to następująco: „Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci: »Przyjacielu, przesiądź się wyżej!«; i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników”. A więc nie chodzi wcale, żeby się na tym ostatnim miejscu okopywać...

Warto dokładniej przyjrzeć się przykazaniu miłości bliźniego, które Pan Jezus uznał za jedno z dwóch najważniejszych w całym Piśmie Świętym i które polecił zachowywać, aby osiągnąć życie wieczne: „Miłuj bliźniego swego jak siebie samego”. Wynika z niego jednoznacznie, że innych ludzi mamy kochać TAK SAMO jak siebie, a nie bardziej (ani mniej). Oznacza to, że NAJPIERW musimy kochać siebie — a wtedy będziemy mogli kochać innych. A kochać siebie oznacza dbać o swoje dobro, a więc także o zaspokojenie swoich potrzeb. I dzisiejsze osiągnięcia psychologii potwierdzają mądrość przykazania miłości — tylko mając zaspokojone swoje potrzeby, będziemy zdrowymi ludźmi zdolnymi do tworzenia zdrowych relacji i troszczenia się w zdrowy sposób o innych (oczywiście chodzi tu o uzasadnione potrzeby, a nie o każde, nawet najgłupsze widzimisię).


Piramida potrzeb

Potrzeby człowieka tworzą pewną hierarchię, są ze sobą powiązane — jedne pojawiają się na wcześniejszych etapach życia, inne na późniejszych, gdy te poprzednie zostaną zaspokojone. Oczywiście potrzeby te mogą być z różnych przyczyn zniekształcone, skierowane w niewłaściwym kierunku, i ich zaspokajanie może w konkretnych warunkach stać się przyczyną szerzenia zła. Jednakże psychologowie są zgodni, że potrzeb jako takich nie należy eliminować, wykorzeniać, gdyż właśnie dążenie do ich zaspokojenia daje człowiekowi przez całe jego życie potężną siłę motywacyjną — źródło energii do działania. Należy je natomiast „wychowywać”, ukierunkowywać na dobro, i uczyć się je zaspokajać we właściwy sposób, bez krzywdzenia innych ludzi.

Piramida potrzebZaproponowano różne schematy hierarchii potrzeb; powszechnie znany i akceptowany opracował wybitny amerykański psycholog Abraham Maslow, inne różnią się od niego w niektórych szczegółach. W każdym razie pierwszy poziom, fundament innych potrzeb, stanowią potrzeby fizjologiczne, takie jak uzyskanie pożywienia, wody, schronienia — tego, co jest potrzebne do biologicznego przetrwania. Te potrzeby występują jako jedyne od momentu narodzin człowieka, a potem, w miarę jego rozwoju, stopniowo ustępują miejsca następnym, te kolejnym i tak dalej. Oczywiście żadne potrzeby nie zanikają całkiem, ale tracą na znaczeniu, a silniejszy nacisk jest kładziony na następne.

Kolejny poziom potrzeb to według Maslowa potrzeby bezpieczeństwa: bezpieczeństwo fizyczne, stabilizacja, wolność od strachu. Potem następują potrzeby przynależności: posiadanie przyjaciół, doświadczanie miłości, akceptacji i bliskości innych osób oraz poczucie uczestniczenia w ich życiu. Następne w kolejności są potrzeby uznania: poczucie, że jest się ważnym, użytecznym, kompetentnym, potrzebnym. Potem pojawiają się potrzeby samoaktualizacji: zdolność do rozwijania swojego potencjału, rozwijania talentów, integracji.

Najwyższym poziomem potrzeb jest autotranscendencja — zdolność wychodzenia poza własne potrzeby, aby służyć potrzebom innych. To tą potrzebą kierują się ludzie, którzy podczas głodu oddają innym własne jedzenie, wbiegają do płonącego budynku czy wskakują do rzeki, żeby ratować inną osobę, albo oddają za nich własne życie, jak uczynił Pan Jezus czy Maksymilian Kolbe. Można powiedzieć, że jest to autentyczna świętość.


Skutki nie zaspokojonych potrzeb

Co się dzieje, kiedy potrzeby człowieka są przez dłuższy czas nie zaspokojone? Człowiek nakierowuje na nie całą swoją energię, a kolejne potrzeby się nie uruchamiają. Pozostaje na pewnym etapie i nie może się dalej rozwijać. Czasami wskutek niezaspokojenia potrzeb w psychice człowieka zachodzą tak silne zmiany, że konieczna jest profesjonalna terapia, może się też niestety zdarzyć, że wpłynie to negatywnie na całe dalsze życie. Wielu ludzi, którzy podczas II wojny światowej przeżyli ciężki głód, na przykład podczas oblężenia Leningradu czy w getcie, do końca życia kupowało za dużo jedzenia, które się psuło, albo chowało je pod dywanem, w szafach i tak dalej. Mimo że wiedzieli, że jest to bezsensowne i uciążliwe dla otoczenia, nie byli w stanie się powstrzymać.

Inny przykład to osoby, które w dzieciństwie nie doznały miłości i bezwarunkowej akceptacji swoich rodziców, na przykład z powodu ich rozwodu lub chłodu emocjonalnego. Mogło się też zdarzyć, że rodzice stawiali im zbyt wysokie wymagania i uzależniali okazywanie uczuć od ich spełnienia. Niestety takich osób jest bardzo wiele. Ich małżeństwa są często nieszczęśliwe i się rozpadają, gdyż podświadomie cały czas szukają one w swoim partnerze utraconego, wyidealizowanego obrazu kochającej matki lub ojca, który będzie ciągle okazywał, że je akceptuje, i spełniał wszystkie ich potrzeby. Nie są natomiast zdolne do kochania w dojrzały sposób swojego partnera i spełniania z kolei jego potrzeb.

Problem ten jest często widoczny zwłaszcza u dziewcząt; nietrudno je rozpoznać, gdyż czują się samotne i wyalienowane, mają niską samoocenę, usiłują na siebie zwrócić uwagę otoczenia, ubierając się lub zachowując w dziwaczny sposób, „kleją” się do otoczenia, zwłaszcza do budzących zaufanie mężczyzn (na przykład wychowawców, duszpasterzy). Trudno obdarzają kogoś zaufaniem, ale jeśli to nastąpi, to stają się zaborcze i żądają wyłączności lub ciągłego poświęcania im uwagi.

Osoby z nie zaspokojonymi potrzebami bezpieczeństwa czują ciągły strach, trudno adaptują się do nowych warunków, są usztywnione, nie potrafią podejmować ryzyka i nie tolerują niejasnych sytuacji. Niezaspokojenie potrzeby uznania powoduje nadmierne porównywanie się z innymi, poczucie niższości, odczuwanie zawiści, szukanie prestiżu, władzy, zbytnie kontrolowanie otoczenia, podejmowanie zadań przerastających możliwości, narcyzm. Z kolei osoba, która ma nie zaspokojoną potrzebę samoaktualizacji, czuje się niespokojna, znudzona, nie spełniona, łatwo gorzknieje i często się sprzeciwia.


Jak sobie pomóc

Osoby, które nie są świadome, że mają problem z nie zaspokojonymi potrzebami, często stają się dla otoczenia ciężarem. Podejmują się różnych zadań z pozornie altruistycznych pobudek, podczas gdy w rzeczywistości nieświadomie szukają zaspokojenia swoich potrzeb. Efekty są opłakane: na przykład matka, która ma nie zaspokojoną potrzebę bycia potrzebnym, staje się zaborcza i usiłuje uzależnić od siebie swoje dzieci, krzywiąc ich osobowości; ktoś, kto działa w organizacji charytatywnej, a ma nie zaspokojoną potrzebę bezpieczeństwa, jest usztywniony, lękliwy i niezadowolony, obciążając podopiecznych, zamiast im pomagać, a jeśli ma nie zaspokojoną potrzebę uznania, to współzawodniczy z innymi osobami, opiera się ich pomysłom i czuje się zagrożony ich sukcesami.

Oczywiście zaburzenia wynikające z niezaspokojenia potrzeb nie zawsze muszą mieć silny przebieg. Jeśli nie są poważne, to nie jest konieczna terapia, lecz można sobie z nimi poradzić we własnym zakresie. Zasadniczo dotyczy to każdego, gdyż trudno byłoby znaleźć osobę, która nigdy w przeszłości nie doznała najmniejszego braku czy niezaspokojenia swoich potrzeb.

Najważniejsze jest uświadomienie sobie, gdzie konkretnie leży źródło naszych kłopotów. Wtedy można zacząć pracę nad zaspokojeniem „brakujących” potrzeb. Zauważono bowiem, że najlepszym sposobem rozwiązania problemu nie zaspokojonych w przeszłości potrzeb jest po prostu ich zaspokojenie; jeśli kiedyś zatrzymaliśmy się na którymś piętrze piramidy potrzeb, to teraz trzeba przejść pozostałe.

A więc osoba, która nie doznała w dzieciństwie miłości rodziców, przestanie odczuwać negatywne skutki tego faktu, jeśli znajdzie się wśród osób, które obdarzą ją miłością, i będzie starała się świadomie zaakceptować siebie taką, jaka jest. Osoba z nie zaspokojoną potrzebą uznania może zaangażować się w coś, w czym jest uzdolniona i robi to dobrze, i tak dalej. Oczywiście zmiana nie będzie natychmiastowa, ale po jakimś czasie na pewno ją zauważymy. Bardzo ważna jest tutaj rola otoczenia — jeśli znajdziemy dojrzałe i życzliwe osoby, które będą nas w tym czasie wspierały i okazywały swoją akceptację, to nasza „autoterapia” na pewno się powiedzie. Warto też sprawiać sobie drobne przyjemności i szukać miejsc, w których czujemy się dobrze i u siebie — na przykład ulubionej mszy. Krótko mówiąc, jak radził kiedyś Kabaret Otto: „Obywatelu, zrób sobie dobrze sam”.



Styczeń 2007





Jeśli masz ochotę skontaktować się ze mną w sprawie tego tekstu lub jakiejkolwiek innej, napisz na adres: nadzieja@nadzieja.webd.pl